#hikVn

Pewnie większość z nas przechodziło burzę hormonów podczas wieku dojrzewania. Poznawanie własnego ciała, podbieranie ojcom świerszczyków itp. Mnie do podniecenia wystarczała gra Sims. Przygotowywałem im wtedy scenki np. jedna para (lub kilka) robiła swoje, a reszta Simów ich oglądała. Od tamtego czasu minęło trochę lat, ale jak dotąd nic nie pomogło mi dojść tak szybko. Nikt też o tym nie wie, oprócz mnie i mojej zboczonej rodziny w mieście Sims. No i teraz Wy, drodzy anonimowi.

#CgTIt

Często gdy wracam do domu późnym wieczorem słyszę, jak moi rodzice uprawiają seks. Oczywiście uznaję to za normalną czynność między dwojgiem ludzi. Jednak robią to też w godzinach wieczornych (19-20). Często też mają niedomknięte drzwi do sypialni. Słychać wszystkie jęki i stęknięcia... Przez te niedomknięte drzwi było ich słychać nawet w kuchni. Zażenowana tą sytuacją (jeszcze miałam w tym czasie gościa), podeszłam i trzasnęłam ich drzwiami. Przez chwilę dźwięki ustały, pewnie się zdziwili, jednak chwilę później wrócili do swojej czynności.
Ostatnio też wstawałam do pracy na 9. Dobrze wiedzą, o której wstaję. I znowu przy otwartych drzwiach w drodze do łazienki musiałam słuchać ich uniesień.
To normalne?

#b54S7

Gdyby ktoś się zastanawiał dlaczego często ludzie z ciężką depresją żyją w dramatycznych warunkach, jeśli chodzi o czystość, to podzielę się moim doświadczeniem.

Na depresję choruję od 15 lat. Najgorszy moment zawsze przychodzi w okresie jesień-zima. Biorę leki, ale w tym najcięższym okresie nawet one nie dają rady. Potrafię nie ruszyć nic w mieszkaniu przez 4 miesiące, jak nie lepiej. Włożenie kilku talerzy do zmywarki to max, na jaki mnie stać, nawet śmieci często nie wynoszę. Nie mam siły sprzątać, a po tygodniu syf jest już dosyć spory i coraz bardziej przytłaczający. Chlew jaki gromadzę zaczyna przerastać to, co jestem w stanie zrobić. Im dłużej nie jestem w stanie ogarnąć własnej przestrzeni, tym więcej syfu się gromadzi, więcej syfu – większe poczucie bezsilności, większe poczucie bezsilności – mniejsze szanse, że zrobię cokolwiek. Zaczynam odsuwać sprzątanie w czasie coraz bardziej, bo mnie to zwyczajnie przytłacza i przeraża wręcz. Kiedy najgorszy okres mija i zaczynam mieć siłę zrobić cokolwiek więcej niż wstanie z łóżka, przychodzi moment ogarnięcia mieszkania – wtedy wcale nie jest lżej. Mam siłę, mogę się zmusić, nie mam ochoty, ale jak trzeba, to trzeba. Życie w brudzie tylko napędza depresję bardziej i sprawia, że czuję się jeszcze gorzej.

Za każdym razem wygląda to tak samo. Tydzień, jak nie lepiej, przerwa co godzinę, max 5 godzin dziennie. 20+ worków ze śmieciami. Tona zużytej chemii. Przynajmniej dwa ataki paniki spowodowane poczuciem bezsilności, nienawiścią do siebie za doprowadzenie własnej przestrzeni do takiego stanu. Wymioty, zawroty głowy. W tym okresie też prawie nic nie jem, nie mogę nic w siebie wcisnąć.

Zaufajcie mi, nikt zdrowy psychicznie nie wytrzymałby w takim chlewie. Najgorsze jest poczucie wstydu i panika jaka towarzyszy mi, kiedy pomyślę, że ktokolwiek mógłby wejść mi do mieszkania i zobaczyć, w jakich warunkach żyję. Nikt nigdy tego syfu nie widział. Każdy kto przychodzi myśli, że przesadzam, bo zawsze jest jako tako czysto. Jedyna rzecz silniejsza od mojej depresji to myśl o upokorzeniu i obrzydzeniu, jakie mogą poczuć ludzie, którzy zobaczą, jak żyję.

#m0bhZ

Minęło 15 lat. A ja dalej, czasem zastanawiam się, czy to mogło się wydarzyć...
To była niesamowita impreza na dziko. Na plaży i przy ognisku. Było dużo alkoholu i pięknych kobiet.
Zawsze miałem zdecydowaną orientację heteroseksualną w kierunku płci pięknej.
Ale tej nocy przyszło mi do głowy, kiedy imprezowaliśmy, że mógłbym z nim zaszaleć bardziej niż z kumplem. Miałem na niego ochotę!
Na szczęście do niczego nie doszło.
Następnego dnia obudziłem się z gigantycznym kacem moralnym, że w ogóle mogłem o tym pomyśleć. 
Dzisiaj jestem ojcem dwóch prawie dorastających córek i mężem pięknej kobiety mojego życia. Choć ten pomysł i myśl o nim i tak czasem wraca.

#dmIlh

Mój facet jest bardzo wybuchowy. Dosłownie każda drobnostka jest w stanie go wkurzyć i coraz bardziej zaczyna mnie to drażnić i męczyć. Wiadomo, każdy lubi sobie ponarzekać, ale wydaje mi się, że w jego przypadku zaczyna to już być problemem, który powinien sobie porządnie przeanalizować lub z kimś skonsultować.

Sytuacja sprzed paru dni: mieliśmy wstąpić do sklepu po kilka drobiazgów. Akurat nie było wolnych miejsc parkingowych, zostały tylko dwa wąskie gdzieś pomiędzy innymi samochodami. Wystarczyło skręcić w mało uczęszczaną uliczkę za sklepem, żeby na spokojnie zaparkować na te kilka minut i tyle, po problemie. Ale nie, pierwsze co, to zaczął rzucać bluzgami, że co to ma być, żeby nawet zaparkować się nie dało, po czym wściekły ruszył z takim impetem, że mało nie urwał zawieszenia na pobliskich progach zwalniających. Do sklepu oczywiście nie weszliśmy.

Nie zliczę, ile razy zaczynał wściekły prawie biegać po sklepie, bo nie było tego napoju albo ciastek, które akurat wtedy chciał kupić. Gdy coś mu się źle kliknie na telefonie, momentalnie jest gotowy nim rzucać, zamiast na spokojnie kliknąć jeszcze raz prawidłowo. Zdarzyło mu się nawet rzucić butelką, bo nie mógł jej zakręcić – prawie oberwał wtedy telewizor. Jeśli rozmawiamy przez telefon, gdy on akurat jedzie samochodem, praktycznie za każdym razem wysłuchuję potoku przekleństw na innych kierowców, na pieszych, na pogodę czy to, że musi jechać do pracy. Rozumiem, każdemu zdarza się przekląć, ale przy nim naprawdę aż uszy więdną. Jest świadomy tego, że nie lubię, gdy mi się tak wydziera do telefonu, ale gdy zwracam na to uwagę, jego reakcja to zwykle: „Dobrze, mogę wcale do ciebie nie dzwonić i się nie odzywać”.
Nieraz nawet wygląda to tak, że siedzimy sobie razem, jest miło, prawie sielanka, a nagle on się zrywa i z krzykiem leci do łazienki, rzucając epitetami na prawo i lewo. Okazuje się, że to szum wentylatora tak go wkurzył i musiał natychmiast pobiec i go wyłączyć, mimo że przez ostatnie kilkadziesiąt minut nie zwracał na niego uwagi.

Do mnie bezpośrednio się tak nie zwraca, nie obraża mnie ani nic, ale to chyba głównie dlatego, że wie, że w takiej sytuacji po prostu bym wyszła i już nie wróciła – natomiast nie rozumie (albo nie chce zrozumieć), że ja nie czuję się komfortowo, gdy co kilka godzin on wybucha złością z powodu totalnych głupot. Próby rozmów na ten temat odbiera jako ataki na jego osobę i nie daje sobie nic powiedzieć na spokojnie. Coraz bardziej mnie to męczy i coraz mocniej zastanawiam się nad sensem tej relacji. Kiedy akurat nie jest zły, jest fajnie, dogadujemy się, mamy podobne poczucie humoru, ale ja coraz mniej mam ochotę na takie huśtawki nastrojów, zwłaszcza że z natury jestem osobą pogodną i bezkonfliktową i szkoda mi czasu i energii na wkurzanie się o jakieś pierdoły, na które nawet nie mam wpływu.

#IQk2P

Nie potrzebuję w życiu i od życia dużo.
Właściwie to wystarczy mi miejsce, gdzie jest ciepło, nie czuć głodu, być czystym i przyroda blisko. Nie potrzebuję dużego domu, nie potrzebuję wakacji zagranicznych i samochodu, który „wygląda”, nie potrzebuję chodzić na koncerty, do knajpy.
Dbam o siebie i mam tzw. dobrą pozycję społeczną, ale wisi mi to i powiewa. Jest tak, że nieustannie pracuję, bo ożeniłem się i mam trójkę dzieci. Z dzieci jestem dumny i zadowolony, a żona to konsekwencja posiadania dzieci. Nie że coś jest nie tak między nami, ale to ja od 20 lat pracuję, aby wszystkich utrzymać i wyłazi mi to już bokiem. To taki czas, w którym dzieci (nastolatki) jeszcze są ogromnym kosztem i trzeba je ogarniać i ktoś to musi robić, więc żona nie pracuje (czasem coś dorobi).
Zarabiałem dobrze i zarabiam dziś przyzwoicie, a i tak koszty mnie obecnie przytłaczają. Nie potrzebuję tych wszystkich rzeczy, które kupuję, które muszę mieć, które opłacam.
Powtórzę – kocham dzieci i nie żałuję, że je mam, ale czasem zastanawiam się, po co mi to było.
Im jestem starszy, tym robię się bardziej odizolowany od ludzi. Kiedyś tak nie było.
Nie że dziwaczeję, ale dziś staranniej dobieram kontakty i relacje. Ograniczam je do minimum niezbędnych. Sukcesem dla mnie nie jest obecnie dodatkowy zarobek, ale święty spokój.
Shido Odpowiedz

1. Jeżeli nie potrzebujesz czegoś kupować lub nie potrzebują tego Twoje dzieci to nie kupuj
2. Nastolatki są już samodzielne, żona nie musi siedzieć w domu by je "ogarniać", a jeżeli są bardzo nieporadne, to wystarczą takie godziny pracy by wyprawić dzieciaki do szkoły.

Odpowiedzi (4)
Dantavo Odpowiedz

Do ogarniania nastolatków trzeba zrezygnować z pracy? Chyba dałeś się omamić żonie.

Odpowiedzi (20)
Zobacz więcej komentarzy (8)

#tKqnL

Mój partner ma dziecko z poprzedniego związku. Powiedział mi o tym na samym początku naszej znajomości, co bardzo doceniam i cieszę się, że od początku był ze mną szczery. Poprosił też wtedy, żebym nikomu o tym na razie nie mówiła i on powie sam, gdy będzie gotowy. Przystałam na to bez problemu – też uważałam, że w tamtym momencie nie była to informacja niezbędna dla osób postronnych. Minęło kilka miesięcy, rok, potem drugi... Na ten moment jesteśmy razem już prawie 3 lata, a nadal nikt w moim otoczeniu nie wie, że on ma syna (podkreślam, że chodzi o moje otoczenie, bo jego rodzina oczywiście wie).
Nie chodzi mi o to, żeby nagle rozgłaszać to wszystkim wujkom, ciotkom, znajomym itd., ale uważam, że chociaż moja najbliższa rodzina, czyli rodzice i siostra, powinna o tym wiedzieć – mam z nimi bardzo dobre relacje i jakoś tak podświadomie czuję, że trochę ich okłamuję. Nie chcę być nie w porządku wobec niego i mówić im o tym bez jego wiedzy, natomiast w tym momencie nie czuję się też do końca w porządku wobec nich. Wydaje mi się, że jest to na tyle ważny element życia, że nie powinno się go trzymać w aż takiej tajemnicy. Nie wyobrażam sobie, że za jakiś czas np. weźmiemy ślub, a moi najbliżsi nadal nie będą świadomi, że mój mąż ma dziecko.
Poruszałam ten temat kilka razy w ciągu ostatniego roku. Poprosiłam, żeby to przemyślał, skoro oboje traktujemy tę relację poważnie. Starałam się wytłumaczyć sprawę w sposób, w jaki to opisałam powyżej, natomiast on nadal nie wykonał żadnego kroku w tym kierunku. Jego główne wytłumaczenie to: „No bo co oni sobie o mnie pomyślą...”.
Staram się go zrozumieć, bo wiem, że dla niego samego temat jest dość trudny. Z tego co wiem, jego syn urodził się w wyniku tzw. wpadki, gdy oboje byli bardzo młodzi – chociaż już po 20. roku życia, więc też nie jest to jakaś patologia. Z byłą partnerką mają teraz skomplikowane relacje, dodatkowo ona obecnie mieszka z dzieckiem za granicą i te kontakty są jednak mocno ograniczone. Mimo wszystko nie uważam, że jest to temat, który powinien być tak ukrywany. Życie też różnie się układa i któregoś razu może to wypłynąć w najmniej spodziewanym momencie, a wtedy na pewno nikt nie będzie się czuł komfortowo. Kilka razy przeszło mi przez myśl, żeby postawić mu jakieś ultimatum, podać konkretny termin, do kiedy ma sprawę „załatwić”, ale tak naprawdę też nie wydaje mi się to dobrym pomysłem, tylko może zaszkodzić naszej relacji. Ale tak jak jest obecnie, też uważam, że nie jest do końca w porządku.

#Tjm5Y

Wychowywałam się w domu, gdzie kąpało się dzieci dwa razy w tygodniu, bo „przecież tyle wystarczy”. Nie było wtedy dostępu do internetu, by można było się dowiedzieć, że coś nie halo, tematu higieny tak wcześnie jeszcze nie poruszano w szkołach.

Dostałam okresu bardzo, bardzo wcześnie, wtedy kiedy jeszcze moje czytanie kulało, a ja nie wiedziałam, że coś takiego istnieje, byłam pewna, że ciężko choruję, zwłaszcza że od początku mam silne bóle okresowe. Przeraziłam się nie na żarty, kilka pierwszych godzin ukrywałam się w swoim pokoju, aż w końcu pod wieczór postanowiłam przyznać się mamie, że krwawię. Dostałam do ręki paczkę podpasek i zostałam jeszcze ofukana, że zauważyłam, że krwawię, a nie włożyłam do majtek papieru toaletowego i teraz majtki są zniszczone. Żadnych tłumaczeń. Żadnego pocieszenia, nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje i że tak powinno być. Żadnego tłumaczenia, jak używać podpasek. Z tego względu non stop mocowałam je źle, za słabo, przesunięte do dołu. Nie wiedziałam też, że powinnam je zmieniać, jak często. Zwykle robiłam to już, gdy podpaska się przelewała. Przez to pierwsze kilka okresów, zachowując się jak zwyczajne dziecko, wychodziłam do szkoły lub na podwórko, wracając pod wieczór i zupełnie zapominając, że istnieje coś takiego jak okres, że właśnie go mam i że cały dół spodni mam w wielkiej plamie krwi. Nie wiedziałam, co ile okres się pojawia, dlatego na początku w ogóle nie zabezpieczałam się w odpowiednie dni podpaską, na wypadek gdyby okres zaczął się w szkole, a zwykle nawet nie zauważałam, że się zaczął.

Ten akapit o kąpaniu raz w tygodniu też nie wstawiłam bez powodu. Nikt nie raczył mi wytłumaczyć, że skoro krwawię, powinnam myć się częściej. Tak, dobrze rozumiecie. Kilka dni bez mycia, na zbyt rzadko zmienianych podpaskach. Wolę nie myśleć, jak wtedy musiałam pachnieć, już pomijając, jak cierpiałam, gdy zaczęły mi się robić tragiczne odparzenia. A ja wtedy nie wiedziałam, że to nie jest normalne.

Z powodu młodego wieku i zaburzeń hormonalnych miałam częste kłopoty z regularnością i długością miesiączki. Jak mało wiedziałam na temat, jak wygląda ta część kobiecego życia, niech świadczy fakt, że nie widziałam nic dziwnego w tym, że okres trwa nieprzerwanie ponad dwa tygodnie – pewnego dnia wspomniałam o tym przy mamie, przez co wylądowałam w szpitalu na kolejne dwa tygodnie, łykając tabletki, które miały pomóc mi w zatrzymaniu okresu, dość długo bez efektu.

Ogromnie żałuję, że pierwsze wzmianki o tym, czym jest okres, pojawiły się w szkole dopiero kilka lat po tym, jak zaczęłam miesiączkować.

#UkUBk

Czasami gdy poznaję dziewczynę i ona mnie pyta, czym się zajmuję, to odpowiadam, że jeżdżę busem. W 90% sytuacji robi rozczarowaną minę i traci mną zainteresowanie. Tak jakbym powiedział, że jestem menelem. 
Prawda jest taka, że owszem, jeżdżę czasem busem, bo nie lubię cały dzień siedzieć w biurze, a mam firmę przewozową i 11 takich busów.
Dodaj anonimowe wyznanie