#lsTUW

Pracuję w przychodni weterynaryjnej. Praca nie należy do najlżejszych, mimo to ja i reszta personelu staramy się jak możemy, by pomóc waszym pupilom.
Gdy zaczyna się mój dyżur, wchodzę do przychodni jak w kołowrotek. Pracy zawsze jest mnóstwo i często brakuje nam rąk do pomocy.

Pies po wypadku, silny krwotok i duszności. Diagnoza: przebite płuco, uszkodzone organy wewnętrzne. Każdy, kto ma wolne ręce, leci do pomocy. Szykujemy psa do operacji, zakładamy wenflon, podajemy leki, kroplówkę. W międzyczasie inna osoba szykuję salę pod zabieg. Pies trafia na stół i zaczyna się walka o przetrwanie. Chirurg zaczyna operować.
Dzwoni dzwonek przy drzwiach. Przyszedł nowy pacjent. Pies, ostra biegunka, odwodnienie. Zabieramy psa do gabinetu, po rozmowie z właścicielem i zgodzie na leczenie zaczynamy badania. Pierwsze podejrzenie – parwowiroza. Testy potwierdzają. Podajemy leki, kroplówkę.
W tym czasie w recepcji już czekają nowi pacjenci. Rąk do pracy brakuje, każdy ma zajęcie, którego nie może zostawić. Telefon na recepcji dzwoni. Słyszę, jak chirurg z operacyjnej woła kogoś jeszcze do pomocy, bo nie dają sobie rady sami. Wszyscy zajęci. Biegnę do operacyjnej, w biegu odkażając się i zakładając fartuch. Zerkam na aparaturę, brak akcji serca. Szybko przeprowadzamy reanimację. Udało się. Jedna osoba oddycha za psa, chirurg kontynuuje operację.

Godzina 21:30 – przyjmuję ostatnich pacjentów.
Godzina 22:00 – zamknięcie przychodni.
Godzina 22:30 – kończymy operację.
Godzina 22:40 – telefon.
Mimo że jest po zamknięciu, odbieramy. Kot w, według pani, stanie krytycznym. Pyta, czy poczekamy. Zgadzamy się. Po 40 minutach pani przyjeżdża. Co się okazuje?
Kot się przejadł jakiejś kiełbasy, którą dostał od pani.

Godzina 24:00. Zamykamy.

Tak wygląda jeden ze spokojniejszych dni mojej pracy.
A mimo to ciągle słyszymy: „No ileż można czekać na jeden zastrzyk?”, „Ile oni tego psa badają!”, „Szczyt bezczelności! Dodzwonić się nie da!”, „Czekałam 20 minut i nawet nie zobaczyłam gabinetu”. Owszem, jeżeli w każdym gabinecie mamy pacjenta w ciężkim stanie, a pani Pimpek przyszedł po tabletkę na odrobaczanie, to nie ma potrzeby wchodzić do gabinetu, zwłaszcza jeżeli tak się pani śpieszy.

Rozumiem, że jesteście niecierpliwi. Ale czemu wy nie rozumiecie, że wasz Pimpek nie jest naszym jedynym pacjentem? Że czasem nie jesteśmy w stanie przyjąć wszystkich, dlatego odsyłamy do innych gabinetów.
Dodam też, że czekanie z chorym psem do momentu, w którym będzie ledwo żywy, nie pomaga nam w leczeniu. Czasem przyjeżdżacie za późno i nie możemy zrobić już nic.
Ale to jest nasza wina. Bo nie pomogliśmy.

Już nie wspomnę, ile razy właściciel był mądrzejszy od lekarza, ile absurdalnych wizyt zabiera nam czas albo to, przez jaką głupotę trafiają do nas zwierzęta. Takich historii jest milion.

A my naprawdę robimy, co możemy.

#t1Dj9

Od kiedy tylko pamiętam, moje życie przebiegało wręcz podręcznikowo. Urodziłam się jako wyczekane, wymarzone dziecko dobrze sytuowanych rodziców. Nigdy niczego mi nie brakowało, mogłam chodzić na różne zajęcia dodatkowe, rozwijać w różnych dziedzinach, podróżować... Od podstawówki do liceum najlepsze oceny, wygrane konkursy i olimpiady. W klasie maturalnej zaczęłam spotykać się z chłopakiem z równoległej klasy, synem znajomych moich rodziców. Szybko staliśmy się nierozłączni, wspólnie uczyliśmy się do egzaminów. Po otrzymaniu wyników nadszedł moment wyboru studiów. Wybrałam medycynę, on prawo. Rodzice wynajęli nam piękne mieszkanko, wszystko układało się jak w bajce. Pozornie. Sęk w tym, że nie czułam się szczęśliwa. OK, niby mam wszystko, ale w ogóle mnie to nie cieszy. Studia wybrałam z uwagi na rodziców, którzy od zawsze widzieli we mnie swojego następcę (oboje pracują jako chirurdzy). Mieszkanie, choć piękne, kompletnie nie w moim stylu. Chłopak coraz częściej mnie irytował, zauważałam, jaki jest arogancki i zapatrzony w siebie. Któregoś dnia dotarło do mnie, że nawet ubrania i fryzurę mam takie, jakie zasugeruje mi mama! To samo z wakacjami – to oni wybierali gdzie i z kim pojadę. Obłęd! 22 lata na karku, a dopiero zorientowałam się, że zostałam zamknięta w złotej klatce. W dodatku bez cienia protestu.

Dużo myślałam. Co TAK NAPRAWDĘ lubię, co chciałabym robić, co zobaczyć, gdzie jeździć, jak mieszkać i jak wyglądać. Szczerze? Nigdy nie czułam się tak skołowana.
Zaczęłam od wizyty u fryzjera. Moje perfekcyjne ombre sięgające końca pleców ustąpiło miejsca rudym loczkom do ramion. Wiem, że to banał, ale serio jest coś w tym, że zmiany w życiu kobiety zaczynają się od włosów.
Po powrocie do mieszkania spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Trzy godziny później byłam na lotnisku. Wieczorem zameldowałam się w uroczym motelu na południu Francji. Rodzicom napisałam krótką wiadomość, że mają się nie martwić, że wszystko OK i bardzo ich kocham. Wnioskując po odpowiedzi, mają do mnie ogromne pretensje. Wcale się im nie dziwię, ale wracać nie zamierzam.

Jest mi dobrze. Żyję skromnie, dorabiam w małej, lokalnej knajpce, wynajmuję pokój u pewnej starszej pani.
Nie wiem, co przyniesie przyszłość, całkiem prawdopodobne, że za pół roku będę mieszkać po drugiej stronie świata, ale póki co... Jestem szczęśliwa. Na własnych warunkach. :)

#6wjX6

Od prawie pięciu lat mam okropne bóle w kolanach, do tego nadciśnienie i astmę. Codziennie muszę się męczyć co najmniej pięć minut rozmasowując kolana, żeby móc w ogóle sturlać się z łóżka. Gdy idę się umyć, płaczę. U lekarza dowiedziałam się, że mam po prostu krzywe kolana i niepotrzebnie przyszłam, bo tylko miejsce w kolejce zajmuję. Ostatnio wszystko się pogorszyło. Mieszkam na czwartym piętrze, zanim wejdę na górę minie kwadrans w najgorszych przypadkach. Mam psa, więc często muszę wychodzić. Moi rodzice nic nie rozumieją. Uważają, że jestem młoda, więc mam więcej siły, mogę biegać, skakać, tańczyć. Ale nie. Nie potrafią zrozumieć, że odczuwam tak duży ból w nogach jako 18-letnia dziewczyna, jaki odczuwa 80-letnia babcia po przysiadach. Nie mogę ćwiczyć, przez co moje ciało ma kilka zbędnych kilogramów. Mam kompleksy przez wiele nieprzyjemnych sytuacji w podstawówce.

Postanowiłam iść do prywatnego lekarza, skoro na bezpłatną służbę zdrowia w tym kraju liczyć nie można. Dowiedziałam się, że lekarz pierwszy raz spotkał się z czymś takim u tak młodej osoby. Zaczynam walczyć o to, bym mogła wreszcie uprawiać sport, pograć w piłkę, pobiegać.

Moja mama, która nic nie robi w domu, kazała mi iść do sklepu pięć minut po tym, jak wróciłam do domu z psem. Powiedziałam, że nie jestem w stanie teraz iść, mam za duże bóle w kolanach, że muszę odpocząć, serce mi waliło jak młot, do tego nie mogłam złapać oddechu, a ona mogła coś powiedzieć wcześniej. I czy mogłaby iść sama, skoro jej się spieszy? (sklep mamy trzy minuty od domu)
Dowiedziałam się, że nie pójdzie, bo ona właśnie odpoczywa, a to ja jestem młodsza, więc mam „zapier*alać w podskokach”.

No błagam was, czy naprawdę tak ciężko zrozumieć, że czasem młodsza osoba ma większe problemy zdrowotne od starszej?

#Kwgle

Na ulicy przed moim mieszkaniem znalazłam telefon. Zadzwoniłam pod pierwszy numer z rzędu. Odebrał syn. Podziękował, powiedział, że bardzo dobrze, że dzwonię, bo mamusia się strasznie martwiła, spać nie mogła itd. i powiedział, że on podjedzie następnego dnia. No OK. Czekam, czekam... Jeden dzień, drugi, trzeci... Nie odzywa się. W końcu dzwonię, co się dzieje. On na to, że on jednak nie może podjechać i czy mogę podwieźć telefon. No dobra, ale gdzie? Do... Częstochowy! Telefon znalazłam tam, gdzie mieszkam, czyli w okolicach Wrocławia. Mówię, że nie ma mowy. Na to ten wielce obrażony, że jak to tak? Że on nie może, a ja skoro znalazłam, to mam OBOWIĄZEK oddać telefon właścicielowi. Rozłączyłam się.
Następnego dnia dzwoni. Powiadamia mnie, że litościwie może odebrać telefon w mieście XYZ (oddalonym o jakieś 10 km od mojego miejsca zamieszkania). Dobra, będę mieć to z głowy. Ale uwaga, telefon mam mu dostarczyć we wtorek w godzinach 12-15. No to mówię, że nie dam rady, bo jestem w pracy w tych godzinach. Mogę w innym terminie albo chociaż kilka godzin później. Nie, bo coś tam. W końcu miłosiernie zaproponowałam, że zostawię telefon u jakichś jego znajomych, którzy mieszkają w okolicy. Nie, bo on nie będzie ludziom głowy zawracał. Jeśli mi nie pasuje wtorek, to MUSZĘ mu odwieźć telefon do Częstochowy. Wtedy nie wytrzymałam, wygarnęłam gościowi co o nim myślę i powiedziałam, że telefon będzie do odebrania na komendzie policji WE WROCŁAWIU, po czym się rozłączyłam. I tyle z mojej chęci pomagania.

#6myrl

Pracuję w handlu i mam dziwne wrażenie, że kobiety są jakieś bardziej nerwowe. 

Uznajmy, że się pomyliłeś i nabiłeś 5 kajzerek zamiast 4.
Po rocznym doświadczeniu widzę, że 9/10 mężczyzn generalnie na spokojnie mówi, co i jak, robi się zwrot i git.
Natomiast u kobiet w 7/10 przypadkach jest na odwrót – podniesiony ton i awantura. Ostatnio jak facet zapomniał reszty, która leżała obok, to spytał, podobna sytuacja później z babką  zanim zdążyłem powiedzieć, że leży tutaj, to dostałem informację, że nie umiem pracować na kasie, bo źle wydaję... Przeprosin nie było, jak się dowiedziała, że jej reszta leży obok.

Nie jest to jakiś hejt na kobiety, nie jest to jakieś pochwalanie facetów, bo każdy ma złe strony, zastanawia mnie tylko skąd bierze się to, że w tej akurat sytuacji faceci na spokojnie biorą sytuację, a kobiety są gotowe wydrapać oczy.

#zJ3Ti

Moja żona ma 43 lata, ugruntowaną pozycję zawodową (jest wiceprezesem średniej firmy), dwójkę dzieci, mieszkanie oraz 15 lat stażu małżeńskiego. Ma poukładane życie. Wczoraj postanowiła, że to wszystko zniszczy.
Chce rzucić pracę, wyjechać do Irlandii i pisać książki. Nie, to nie żarty, złożyła wypowiedzenie i szuka tam jakiejś drewnianej chaty na wynajem. Dodam, że beze mnie. Czy ona zwariowała, ja się pytam?!?

#ZEoxs

Mam 23 lata i odkąd pamiętam musiałem chodzić do kościoła. Niedziela, wszystkie święta i pierwsze piątki miesiąca. Za każdym razem, gdy była zbierana składka, rodzice dawali mi drobne, raz 1 zł, raz 2 zł, czasami 5 zł. W wieku bodajże 14 lat wszystkie te monety chowałem i nie opłacałem tacy, za to raz na rok, gdy była Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, wyciągałem te wszystkie monety i wrzucałem do puszki. Zwykle wolontariuszy dziwiło, że taki młody człowiek wrzuca całkiem sporo kasy. Dostawałem kilka serduszek i było super.

Teraz mieszkam sam i do kościoła chodzę rzadziej, ale nadal odkładam te pieniądze i raz na rok wrzucam na WOŚP. Co mnie do tego przekonało?

Gdy miałem ok. 14 lat, w mojej parafii było bierzmowanie. Biskup mówił dużo o potrzebie wspierania kościoła i że to obowiązek każdego z nas. Gdy po mszy zobaczyłem, że jeździ takim dużym, ładnym audi, a moi rodzice starym oplem, o którego tata martwił się za każdym razem, gdy miał gdzieś jechać, stwierdziłem, że skoro taki kościół biedny, to niech sprzedają auto biskupa. Później za każdym razem, gdy miałem wyrzuty sumienia, że nie daję ofiary, przypominałem sobie to ładne auto i mi przechodziło.
Niby gówniak 14 lat, a już wtedy zrozumiałem, że coś tu jest nie tak.

#86vlk

Chyba każdy widział filmik, jak jakiś dzieciak jest wyśmiewany przez innych. Tak było i w moim przypadku aż do ukończenia gimbazy. Nie byłem jakiś inny, śmiano się ze mnie, bo moi rodzice mieli i mają gospodarstwo rolne i agroturystykę, z czego są bardzo dobre pieniądze. Jako że pomagałem rodzicom, to i siły mi nie brakowało. Ogólnie nie lubiłem się bić, wolałem się skulić i swoje oberwać, nauczyciele oczywiście nie reagowali, bo starzy moich głównych wrogów sponsorowali szkołę. W 2 klasie gimnazjum miałem już dość. Po ostatniej lekcji wf-u czekała na mnie „ekipa” z telefonami w rękach i planem, żeby mnie rozebrać i rzucić w błoto. Wtedy stwierdziłem, że łatwo się nie dam, z siłą tornada położyłem czterech przeciwników bez problemu, a na koniec zostawiłem sobie synów bogaczy. Niestety przypadkiem każdy skasował nagranie z telefonu, przez co dostałem kuratora, ale za to do końca gimnazjum miałem spokój.

Minęło 6 lat, skończyłem technikum samochodowe na 5+, zacząłem pracę jako kierowca lawety u wuja, żeby mieć własne pieniądze. Jedno z pierwszych wezwań miałem pod byłą szkołę i ku mojej uciesze miałem uruchomić lub odholować auto baby, która mnie uczyła i składała na mnie nieprawdę w sądzie. Oczywiście udała, że mnie nie poznała. Auta „nie udało” się uruchomić na miejscu. Zawiozłem je do warsztatu, gdzie po naprawie dostała fakturę na 3500 zł. Nie zapłaciła, twierdząc, że została oszukana, co de facto nie miało miejsca. Po 3 latach komornik zajął jej dom i musiała zapłacić kilka razy więcej.
Wracałem z pracy o 4 rano w niedzielę, gdy w moje auto ktoś wjechał na skrzyżowaniu. Okazało się, że to ekipa, która mnie dręczyła w szkole – wszyscy pijani i pod wpływem różnych środków. Dostali kary więzienia od 2 do 7 lat.
Dziewczyna, która wyzywała mnie od brudasów, skończyła jako alkoholiczka z dzieckiem.
Dwa miesiące po tym, jak spotkałem w sklepie dyrektora szkoły, został zwolniony za łapówki.
Ojciec typa, przez którego miałem kuratora, zbankrutował zaraz po tym, jak naprawiałem mu auto – oszustwa podatkowe.

Wychodzi na to, że przynoszę ogromnego pecha ludziom, którzy zaszli mi za skórę :)

PS W ferie była klasa planuje „spotkanie po latach”. Z chęcią się tam pojawię, by przynieść komuś pecha :)

#JCISK

Ważne fakty:
1. Mieszkam i pracuję w ok. 200 tys. mieście.
2. Pracuję w branży, gdzie mam do czynienia z samymi kobietami.
3. Jestem 27-letnim facetem.

Prolog:
Wiele lat temu, będąc rozhasanym nastolatkiem, spotykałem się z pewną dziewczyną. Było fajnie, było miło, były imprezy, był seks. Niestety któregoś dnia coś mi strzeliło do łba (możecie mnie za to zlinczować) i przespałem się z jej siostrą. Pomijając niezręczność sytuacji, zaprzestaliśmy wszelkich kontaktów. Zarówno z jedną, jak i drugą siostrą. Podobno się potem niezbyt lubiły...

Historia właściwa 9 lat później:
Jestem już od dawna człowiekiem pracującym i samodzielnym. Ze względu na charakter wykonywanego zawodu oraz to, że od zawsze lubiłem towarzystwo płci pięknej, dogadywałem się w pracy ze wszystkimi paniami wzorowo. Z niektórymi bardzo wzorowo, „if you know what i mean”. Szczególnie z tymi starszymi od siebie. Któregoś pięknego dnia pojechałem służbowo do jednej pani, z którą w przeszłości zdarzyło mi się przespać. Mimo tego kontakty zostały utrzymane na właściwym poziomie, nie wpływając na pracę. Do czasu...

Gdy byłem u niej i przyjmowałem zamówienie (oczywiście uśmiechy nie schodziły nam z twarzy), do lokalu weszła jedna z sióstr z prologu. Od wejścia spojrzała na mnie jak na ścierkę do podłogi (nie mam jej tego za złe) i podeszła do recepcji, przy której stałem z klientką i gotowym już zamówieniem. Wywiązał się krótki, acz znaczący dialog: (S)siostra, (K)klientka, (J)ja:

J: Cześć, kopę lat, dobrze wyglądasz.
S: Hej, dziękuję, staram się.
Wtem siostra odwraca się do klientki.
K: Hej kochanie, co tam?
S: Mamo, zapomniałam kluczy i...

I już nie pamiętam co dalej powiedziała. Zrobiłem się bielszy niż szata papieża Franciszka, potem zaśmiałem się tak psychicznie, że się poplułem. Czując na sobie wzrok jednej z sióstr i, jak się okazało, ich matki, wycofałem się i wyszedłem bez słowa. Zamówienia nie zrealizowałem. Od tamtej pory nie było już żadnego zamówienia.
KURTYNA.
Dodaj anonimowe wyznanie