#4Yesr

Jak miałam jakieś 4-5 lat, podczas sylwestrowego odpalania fajerwerków w jednym z nich przy starcie złamał się kijek, przez co fajerwerk zamiast lecieć w górę, leciał po ziemi PROSTO NA MNIE. I mój dziecięcy móżdżek zamiast zasugerować zejście z jego trasy zadecydował, że spierdzielamy przed jebańcem do domu.
Prawdopodobnie byłam wtedy szybsza od Usaina Bolta.

#ghF3G

Piszę to jako przestrogę dla wszystkich osób, które myślą, że ćpanie to świetny dodatek do udanej imprezy, które nie niesie żadnych konsekwencji.
Sylwester, dużo alkoholu, dlaczego nie wziąć jakiś narkotyków?
Padło na kryształ, super zabawa wszystko pięknie... do czasu. Końcówki imprezy nie pamiętam, nie wiem jak wyszedłem z mieszkania w którym miałem spać, nie wiem jak znalazłem się na mieście, przeszedłem na nogach ponad 15 km. Ale dlaczego nie ułatwić sobie drogi? Samochody elektryczne stoją przecież na każdym rogu, człowiek który jest pijany i naćpany na pewno nie myśli trzeźwo. 

Wsiadłem, przejechałem 10 km, zaparkowałem i poszedłem dalej do domu. NA SZCZĘŚCIE nic się nie stało, ale co jeśli ktoś jechał by przede mną i nagle musiałbym zahamować? Albo co gorsze ktoś przechodziłby akurat przez ulicę? Ja miałem na tyle szczęścia, że drogi były puste, lecz w tych czasach korzystanie z takich rzeczy jest za proste. Nie bierzesz specjalnie kluczyków od samochodu? Co za problem, wystarczy Ci tylko telefon. Owszem, próbowałem zamówić taksówkę tylko przy tym ogromie narkotyków i alkoholu graniczyło to z cudem. 

U mnie skończyło się to tylko na złych wspomnieniach, kacu zwykłym i moralnym, ale jeśli ktoś nie miałby tyle szczęścia co ja to mógłby skończyć w więzieniu, dziś mądrzejszy o to doświadczenie zaczynam kolejny rok jako zupełnie inny człowiek. Mam nadzieję, że osoby które to przeczytają zastanowią się milion razy zanim zaczną brać narkotyki. Jeśli wiesz, że Twój znajomy jest naćpany i ledwo kontaktuje nigdy nie zostawiaj go samego, bo owszem nikt nie zmusił go żeby brał ale też życie ma się tylko jedno i łatwo je spi3rdolić, sobie lub komuś. Przecież wystarczyłoby żeby ktoś powiedział "człowieku odbiło Ci?" i nic by się nie stało, niestety nikogo takiego nie było.


Mam nadzieję że dzięki temu, że to napisałem odwiodę wiele osób od brania narkotyków, ja sam nigdy więcej już nic nie wezmę. Miałem wielkie szczęście, że nic się nie stało i dziś doceniam to co mam milion razy bardziej niż kiedyś. A jeśli już macie coś brać, to zróbcie to tak by była przy tym chociaż jedna osoba, która jest trzeźwa. Po narkotykach ludzie zmieniają się w osoby którymi na co dzień nie są, ja nawet po łyku piwa nie wsiadałem do samochodu. Dziś doceniam lekcje którą dostałem i cieszę się, że mam czasem więcej szczęścia niż rozumu.

Bawcie się z głową bo łatwo zniszczyć sobie życie w zaledwie chwilę.
Bo przecież co może zmienić jedna kreska, nie?

#MsE5F

Mam 18 lat. Jednym z najczęściej słyszanych przeze mnie komplementów jest ten, że ładnie pachnę. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że z powodu alergii nie mogę używać większości kosmetyków zawierających sztuczne substancje zapachowe. Nie używam perfum, a naturalny zapach mojego ciała jest opisywany przez różne osoby jako "przyjemny", "słodki". Zdarzyło się, że wspominały o tym nieznajome osoby ze środków komunikacji miejskiej.
Jestem osobą, która lubi dbać o siebie, jednak powyższe sytuacje zaczynają bywać nieco krępujące.

#yqtXu

Pewnie większość z was zastanawiała się, czy ma swojego sobowtóra. Ze mną było podobnie, tym bardziej że mam specyficzną urodę i często słyszałam totalnie skrajne opinie co do swojego wyglądu. I nieraz nawet zastanawiałam się, jak kto inny radziłby sobie z tym na moim miejscu.

I znalazłam ją - dziewczynę, która wygląda niemal identycznie jak ja. Nie ma chyba bardziej głupawego uczucia niż to, że ktoś o twojej twarzy wdzięczy się do kamerki, pozbawiając się kolejnych części garderoby. Cieszę się tylko, że mój klon pozostał na etapie amatorskich rozbieranych kamerek, bo gdyby była popularna na miarę Sashy Grey, to miałabym przechlapane.

#DnE41

Jak byłam mała wyszłam z moim koleżkami na dwór i okazało się, że potrzebujemy do czegoś reklamówki, takiej zwykłej, ze sklepu. Weszłam do osiedlowego sklepu i się pytam, czy można reklamówkę. Pani mi odpowiada, że trzeba zapłacić (tam 7gr czy coś). To ja niezadowolona tym faktem pytam się:
- A czy są może takie... takie... bezcenne?

Ale nie było :P

#QxtnH

Pisząc tu wyznania oczyszczam umysł. Skupiam się na głównych elementach problemu, żeby jak najdokładniej przybliżyć wam sytuację i dzięki temu łatwiej mi poukładać sobie pewne sprawy w mojej głowie. Może tym razem znów się uda...
Nie potrafię sobie poradzić z odejściem mojego psa. Mamy styczeń, a on został uśpiony w listopadzie. Kiedy tylko o tym myślę, zbiera mi się na płacz. Czuję złość i ogromną niesprawiedliwość świata, chcę żeby ktoś w końcu mi go oddał, tak strasznie tęsknię.
Początkiem ubiegłego roku urodziłam dziecko. Wiadomo, że musiałam poświęcić masę czasu na bobasa, który dodatkowo okazał się poważnie chory, wymagał operacji. Spędziliśmy miesiąc na intensywnej terapii. Po powrocie do domu musiałam stawić czoło nowej rzeczywistości z dzieckiem. Mąż pracował całymi dniami i zazwyczaj zabierał pieska ze sobą do pracy, ale i tak wiem, że zaniedbaliśmy go. Brak snu przy noworodku odbijał się na braku spacerków i psiej rutyny. Musiał wystarczyć ogródek. Psiak podupadł nam na zdrowiu, miał już artrozę i to nie było dla nas nic nowego, że kuleje. Od razu wjechał weterynarz, ale leki przeciwbólowe tym razem nie pomagały. Tak jak w wieku 10 lat wszyscy brali naszego psiaka za 5latka, tak ten dosłownie w 2 tygodnie strasznie nam się zestarzał. W weekend odcięło mu władzę w tylnych łapkach. W poniedziałek jego rodzinny lekarz nie był w stanie powiedzieć nam, że to by było na tyle.. Wysłał nas do kliniki w celu wykonania tomografu, a tam lekarz, który nas nie znał i nie znał od szczeniaka naszego pieska powiedział nam wprost co musimy zrobić. Gdyby tomograf dał nadzieję na operację, gdyby jemu udało się ją przeżyć, gdybyśmy mieli czas na długą rehabilitację, wózek inwalidzki dla psa, gdybyśmy chcieli dźwigać na barkach jego cierpienie... Musieliśmy udźwignąć w tej klinice coś gorszego.
Nie potrafię pozbyć się myśli, że podjęliśmy złą decyzję. Że wymieniłam jednego członka rodziny na drugiego. Że mogłam być dużo lepsza i bardziej się poświęcić. Została mi urna na szafce, odcisk jego łapki w gipsowej formie, na prośbę mojego męża troszkę sierści w szklanej buteleczce. Został misiek, którego nie potrafię wyprać bo tak cudownie pachnie nim. Mam dziecko, które powinno mnie uskrzydlać, ale mam też wrażenie, że nasze życie bez niego jest całkiem puste. To tak jakby ktoś wyrwał z mojego boku ogromna część mnie. Codziennie zadaję sobie pytanie jak mam iść przez życie bez niego, to strasznie boli...

#lySN9

Piszę do Was, bo już nie wiem jak ten temat ugryźć.

Sytuacja wygląda następująco: wyprowadziłam się do drugiej połówki (praktycznie na drugi koniec Polski) i wszystko na początku wydało się super. Zero zwierząt, zero nałogów, wspólne zainteresowania itd. - w moich oczach ideał, ALE. Nie minął miesiąc pojawiły się dwa koty i jeden pies, pomimo moich próśb, że ja się tymi zwierzętami zajmować nie będę ( jak się skończyło sami się domyślacie). Lubię zwierzęta, ale uważam, że to odpowiedzialność na którą trzeba dorosnąć.

Mija następny miesiąc mieszkanie małe, pies śpi w łóżku z nami, nie miłosiernie szczęka, nie rozumie własnego imienia, załatwia się gdzie popadnie - ja osobiście już jestem zmęczona, druga połówka bagatelizuje sprawę mówiąc: no popatrz jaki słodki - i temat zamknięty. Ponowne poruszanie tematu i odpowiedź: ale ja go kocham - koniec tematu.

Mija następny miesiąc zaczynają się pomruki, że w sumie to 15 letni brat tu też zamieszka, bo będzie składał papiery do szkoły ( większe miasto, większe możliwości itd.) - dla mnie tragedia, już wiem, że będzie prywatności ZERO ( mieszkanie 35m2), Plus mieszkanie z nastolatkiem? Druga połówka zlewa temat słowami: jakoś to będzie. Mija następny miesiąc nastolatek się wprowadza, moje "wróżenie" się sprawdza. Historii ciąg dalszy: mamy w mieszkaniu mała łazienkę, mały pokój (przejął go nastolatek) i kuchnio-salon (tutaj śpimy). Prywatności zero, intymność? Chyba w snach...Może jakieś wspólne wyjście? Pewnie nastolatek pod pachę, pies w rękę ( no popatrz jak się patrzy, nie może zostać sam!) i tak wygląda romantycznie spędzony czas.

Obydwoje pracujemy na nieregularne zmiany, widzimy się rzadko, co jest normą - wracam na mieszkanie i co widzę? Syf i obowiązki zajmowania się zwierzętami i nastolatkiem, bo tutaj pranie, a tutaj nie ma co jeść. Mam dopiero 26 lat czuję się jak matka na cały etat. Tak, poruszyłam te tematy z drugą połówka mówi, że rozumie i mnie wspiera, jednocześnie nie mija dwa dni i dalej pojawiają się te same problemy. Ja dodatkowo mam jeszcze studia, które ograniczają mi czas dodatkowo dodając stresu.

Mam wrażenie, że od siebie daje dużo, a w zamian dostaje tak zwane "klepnięcie po ramieniu" . Powoli odczuwam, że cała ta sytuacja mnie przerasta i nie dam tak dłużej rady.

Nowe miejsce, nowi ludzie, nowa praca, brak rodziny w tych regionach, studia, dodatkowo sytuacja na mieszkaniu - nie zbyt ciekawa sytuacja, która sprawia, że zastanawiam się, czy ten związek jest tego warty.

#Cgyxc

W zeszłym roku po długim planowaniu udało mi się wreszcie wyjechać nad morze z grupą przyjaciół (10 osób) z liceum, aż na trzy tygodnie, co bardzo nas wszystkich cieszyło, bo z różnych względów nie mieliśmy już dla siebie tak dużo czasu jak kiedyś (studia w różnych miastach, praca, każdy miał swoje życie) i zebranie wszystkich razem zdarzało się tylko przy szczególnych okazjach.

Było naprawdę świetnie... Przez parę dni. Potem zaczęła się epidemia grypy żołądkowej – chorowaliśmy dosłownie jedno po drugim, normalnie zaczęła się gra pt. „Kto wytrzyma najdłużej, zanim się zarazi”.

Cóż, wygrałam. Tyle tylko, że „mój czas” przypadł dokładnie na dzień naszego powrotu... To była zdecydowanie najdłuższa i najbardziej niezapomniana podróż w moim życiu.
Dodaj anonimowe wyznanie