#DnE41

Jak byłam mała wyszłam z moim koleżkami na dwór i okazało się, że potrzebujemy do czegoś reklamówki, takiej zwykłej, ze sklepu. Weszłam do osiedlowego sklepu i się pytam, czy można reklamówkę. Pani mi odpowiada, że trzeba zapłacić (tam 7gr czy coś). To ja niezadowolona tym faktem pytam się:
- A czy są może takie... takie... bezcenne?

Ale nie było :P

#QxtnH

Pisząc tu wyznania oczyszczam umysł. Skupiam się na głównych elementach problemu, żeby jak najdokładniej przybliżyć wam sytuację i dzięki temu łatwiej mi poukładać sobie pewne sprawy w mojej głowie. Może tym razem znów się uda...
Nie potrafię sobie poradzić z odejściem mojego psa. Mamy styczeń, a on został uśpiony w listopadzie. Kiedy tylko o tym myślę, zbiera mi się na płacz. Czuję złość i ogromną niesprawiedliwość świata, chcę żeby ktoś w końcu mi go oddał, tak strasznie tęsknię.
Początkiem ubiegłego roku urodziłam dziecko. Wiadomo, że musiałam poświęcić masę czasu na bobasa, który dodatkowo okazał się poważnie chory, wymagał operacji. Spędziliśmy miesiąc na intensywnej terapii. Po powrocie do domu musiałam stawić czoło nowej rzeczywistości z dzieckiem. Mąż pracował całymi dniami i zazwyczaj zabierał pieska ze sobą do pracy, ale i tak wiem, że zaniedbaliśmy go. Brak snu przy noworodku odbijał się na braku spacerków i psiej rutyny. Musiał wystarczyć ogródek. Psiak podupadł nam na zdrowiu, miał już artrozę i to nie było dla nas nic nowego, że kuleje. Od razu wjechał weterynarz, ale leki przeciwbólowe tym razem nie pomagały. Tak jak w wieku 10 lat wszyscy brali naszego psiaka za 5latka, tak ten dosłownie w 2 tygodnie strasznie nam się zestarzał. W weekend odcięło mu władzę w tylnych łapkach. W poniedziałek jego rodzinny lekarz nie był w stanie powiedzieć nam, że to by było na tyle.. Wysłał nas do kliniki w celu wykonania tomografu, a tam lekarz, który nas nie znał i nie znał od szczeniaka naszego pieska powiedział nam wprost co musimy zrobić. Gdyby tomograf dał nadzieję na operację, gdyby jemu udało się ją przeżyć, gdybyśmy mieli czas na długą rehabilitację, wózek inwalidzki dla psa, gdybyśmy chcieli dźwigać na barkach jego cierpienie... Musieliśmy udźwignąć w tej klinice coś gorszego.
Nie potrafię pozbyć się myśli, że podjęliśmy złą decyzję. Że wymieniłam jednego członka rodziny na drugiego. Że mogłam być dużo lepsza i bardziej się poświęcić. Została mi urna na szafce, odcisk jego łapki w gipsowej formie, na prośbę mojego męża troszkę sierści w szklanej buteleczce. Został misiek, którego nie potrafię wyprać bo tak cudownie pachnie nim. Mam dziecko, które powinno mnie uskrzydlać, ale mam też wrażenie, że nasze życie bez niego jest całkiem puste. To tak jakby ktoś wyrwał z mojego boku ogromna część mnie. Codziennie zadaję sobie pytanie jak mam iść przez życie bez niego, to strasznie boli...

#lySN9

Piszę do Was, bo już nie wiem jak ten temat ugryźć.

Sytuacja wygląda następująco: wyprowadziłam się do drugiej połówki (praktycznie na drugi koniec Polski) i wszystko na początku wydało się super. Zero zwierząt, zero nałogów, wspólne zainteresowania itd. - w moich oczach ideał, ALE. Nie minął miesiąc pojawiły się dwa koty i jeden pies, pomimo moich próśb, że ja się tymi zwierzętami zajmować nie będę ( jak się skończyło sami się domyślacie). Lubię zwierzęta, ale uważam, że to odpowiedzialność na którą trzeba dorosnąć.

Mija następny miesiąc mieszkanie małe, pies śpi w łóżku z nami, nie miłosiernie szczęka, nie rozumie własnego imienia, załatwia się gdzie popadnie - ja osobiście już jestem zmęczona, druga połówka bagatelizuje sprawę mówiąc: no popatrz jaki słodki - i temat zamknięty. Ponowne poruszanie tematu i odpowiedź: ale ja go kocham - koniec tematu.

Mija następny miesiąc zaczynają się pomruki, że w sumie to 15 letni brat tu też zamieszka, bo będzie składał papiery do szkoły ( większe miasto, większe możliwości itd.) - dla mnie tragedia, już wiem, że będzie prywatności ZERO ( mieszkanie 35m2), Plus mieszkanie z nastolatkiem? Druga połówka zlewa temat słowami: jakoś to będzie. Mija następny miesiąc nastolatek się wprowadza, moje "wróżenie" się sprawdza. Historii ciąg dalszy: mamy w mieszkaniu mała łazienkę, mały pokój (przejął go nastolatek) i kuchnio-salon (tutaj śpimy). Prywatności zero, intymność? Chyba w snach...Może jakieś wspólne wyjście? Pewnie nastolatek pod pachę, pies w rękę ( no popatrz jak się patrzy, nie może zostać sam!) i tak wygląda romantycznie spędzony czas.

Obydwoje pracujemy na nieregularne zmiany, widzimy się rzadko, co jest normą - wracam na mieszkanie i co widzę? Syf i obowiązki zajmowania się zwierzętami i nastolatkiem, bo tutaj pranie, a tutaj nie ma co jeść. Mam dopiero 26 lat czuję się jak matka na cały etat. Tak, poruszyłam te tematy z drugą połówka mówi, że rozumie i mnie wspiera, jednocześnie nie mija dwa dni i dalej pojawiają się te same problemy. Ja dodatkowo mam jeszcze studia, które ograniczają mi czas dodatkowo dodając stresu.

Mam wrażenie, że od siebie daje dużo, a w zamian dostaje tak zwane "klepnięcie po ramieniu" . Powoli odczuwam, że cała ta sytuacja mnie przerasta i nie dam tak dłużej rady.

Nowe miejsce, nowi ludzie, nowa praca, brak rodziny w tych regionach, studia, dodatkowo sytuacja na mieszkaniu - nie zbyt ciekawa sytuacja, która sprawia, że zastanawiam się, czy ten związek jest tego warty.

#Cgyxc

W zeszłym roku po długim planowaniu udało mi się wreszcie wyjechać nad morze z grupą przyjaciół (10 osób) z liceum, aż na trzy tygodnie, co bardzo nas wszystkich cieszyło, bo z różnych względów nie mieliśmy już dla siebie tak dużo czasu jak kiedyś (studia w różnych miastach, praca, każdy miał swoje życie) i zebranie wszystkich razem zdarzało się tylko przy szczególnych okazjach.

Było naprawdę świetnie... Przez parę dni. Potem zaczęła się epidemia grypy żołądkowej – chorowaliśmy dosłownie jedno po drugim, normalnie zaczęła się gra pt. „Kto wytrzyma najdłużej, zanim się zarazi”.

Cóż, wygrałam. Tyle tylko, że „mój czas” przypadł dokładnie na dzień naszego powrotu... To była zdecydowanie najdłuższa i najbardziej niezapomniana podróż w moim życiu.

#2iqWB

Od niedawna mieszkam ze współlokatorem. Młody chłopak, student. Kiedy się wprowadził, często chodził po mieszkaniu w szortach i koszulce, czasami bez niej. Ot, zwyczajnie. Kiedyś wszedłem do kuchni, zastałem tam współlokatora kompletnie bez ubrania. Zaczął się pokrętnie tłumaczyć. W końcu powiedział: „Wiesz, bo ja lubię po domu chodzić nago, myślałem, że cię nie ma, zawsze jak jestem sam, to tak chodzę”. Ja wówczas odpowiedziałem, że spoko, nie przeszkadza mi to, bo ja... również uwielbiam nagość. Fakt, nie manifestowałem tego nigdy, ale śpię zawsze nago, jak jestem w pokoju, to raczej bez odzieży, a jak wiem, że współlokator już śpi, to przemykam nago z łazienki do pokoju. Okazało się, że zupełnym przypadkiem lubimy dokładnie to samo. Dzięki tej jednej przypadkowej sytuacji możemy sobie swobodnie „golasować”, bez krępacji, że przeszkadzamy drugiej stronie. Ot, zwyczajny naturyzm.

(Dla fanów erotyki – muszę Was rozczarować, nic z tych rzeczy 😉).

#zRSjd

W skrócie. Na studiach zaprzyjaźniłem się z pewną dziewczyną. Oboje byliśmy niespecjalnie socjalni (nie lataliśmy po imprezach, nie lubiliśmy chlania w piątkowe wieczory). Ideałem wieczoru był dobry film i ewentualnie browarek. Jakoś tak nam się ze sobą dobrze przebywało. Podobała mi się, ale że wiedziałem, że jest z kimś - spoko - przyjaźń, zobaczymy, co czas przyniesie.

W pewnym momencie zerwał z nią chłopak z jej miasta rodzinnego (bo mu nie pasuje związek na odległość, widzenia tylko w weekendy). Inna sprawa, że wg mnie gość był popie.... i to raczej toksyczny związek był - ale to moje zdanie. Strasznie to przeżyła, załamała się kompletnie. Ciągle płakała, użalała się nad sobą, że to jej wina i że tak go skrzywdziła (taaaaaa, pewnie). Godziny rozmów, wyciągania jej z mieszkania, raz nawet "spaliśmy ze sobą", bo jak ją płaczącą przytulałem, to zasnęła mi na kolanach i nie miałem sumienia jej budzić. Tak przekimałem noc.

Powoli ją wyciągnąłem z dołka. Wróciła do normalności. Szczerze - wtedy pomyślałem, że może mam u niej szansę. Trzy tygodnie później zaczęła chodzić z jednym ziomkiem z naszej grupy wykładowej (ja ich sobie przez przypadek przedstawiłem). A ja usłyszałem, że muszę jej "dać więcej przestrzeni, bo za bardzo się do niej zbliżam" (do kina ją chciałem wyciągnąć na film, na który oboje czekaliśmy), a w ogóle to ten ziomek jest o mnie zazdrosny. Rozluźniła znajomości z naszą grupą przyjaciół, zbliżyła się do znajomych kolesia. Jak kopniak w jaja, ale co mogłem zrobić - It's the story of my life - "dałem jej spokój".
A najśmieszniejsze było, jak jakiś czas potem - jak przestałem walić głową w ścianę - jak już ziomek się nią nacieszył, skończyła się bajka, zaczęły kłótnie, gość okazał się nie takim księciem z bajki i się rozstali - przyszła do mnie z wielkim wyrzutem, że czemu pewien projekt robię w grupie z tym ziomkiem (nie miałem do niego żalu - nie okazywał mi wrogości nigdy) - czemu jej nie zaprosiłem, skoro brakowało nam kogoś.

Nigdy nie zrozumiem fizyki kwantowej ani kobiet... ale w fizyce kwantowej jest przynajmniej jakaś logika.

#cZ60s

Żeby ta historia nie sprawiała wrażenia wyłącznie humorystycznej, przyznam, że choruję na zaburzenia kompulsywno-obsesyjne.
Kto również boryka się z takową dolegliwością na pewno mnie zrozumie i nie znajdzie tu wyłącznie komizmu.

Pewnego jesiennego wieczoru wybrałem się na drobne zakupy do galerii, w związku z premierą oczekiwanej przeze mnie gry.
Jak to ja, zajechałem po co miałem, pobłądziłem między półkami z odkurzaczami, mikrofalówkami i najróżniejszymi sprzętami RTV i AGD.
Zahaczyłem oczywiście o mój ulubiony kanapkowy fast food, po czym udałem się do wyjścia. Niby przeciętny wieczór i najzwyczajniejsze zakupy zwykłego, szarego nastolatka, ale właśnie tu się zaczyna "najlepsza" część.

Prawdopodobnie 50% osób podróżujących na co dzień komunikacją miejską doświadczyło przynajmniej raz tego uczucia, gdy jedyny autobus powrotny odjeżdża  sprzed nosa.
Byłem na tyle wściekły, że w napływie negatywnych emocji słup informacyjny, jeden z wielu, jakie to zwyczajowo stoją na przystankach autobusowych, spotkał się z podeszwą mojego buta, z dość dużą siłą.
Po wyładowaniu emocji w iście neandertalski sposób przystąpiłem do powrotu "z buta".

Tutaj pojawia się wątek mojej psychicznej dolegliwości. Moja wyobraźnia wytwarza nieprawdopodobnie rzeczywiste obrazy sytuacji, które są często przerażające i dołujące, a nie miałyby prawa zaistnieć w danym momencie. Jednym słowem: rzuciło mi się na psychę, że ten słup pod wpływem kopnięcia przewróci się i kogoś przy okazji zabije swoim ciężarem :')

Wierzcie mi, mało kto jest w stanie wyobrazić sobie co czuje człowiek doświadczający kompulsji. Persona o całkowicie zdrowej psychice miałby to, że tak to ujmę, w dupie, ale dla mnie i osób, które z tym niejako "walczą" jest to trauma.

Tutaj pojawia się wątek komediowy, w momencie kiedy byłem już dość daleko od miejsca zdarzenia, usłyszałem syrenę karetki...
Było to dawno, ale pamiętam, że czułem wtedy nóż na gardle.
Pamiętam jak wracałem w tamtym czasie w okolicę galerii z 4-5 razy, tylko po to, żeby sprawdzić, czy ten cholerny słup ciągle stoi xD

Na moje niedorzeczne szczęście nic się nie stało i mi przeszło, jednak powiem wam z czystym sumieniem, czasem mam wrażenie, że życie z tą dolegliwością to nie jest życie, to katorga, od której człowiek po prostu chce się uwolnić, lecz nie może.
Na dziś to tyle z mojej strony, takich sytuacji w ciągu miesiąca miewam tyle, że prawdopodobnie jeszcze wielokrotnie będę dzielił się moimi wspomnieniami, a na razie pozdrawiam i trzymajcie się ciepło :)

#Tz4nW

Niedawno dzwoniłam do wróżki. Stereotypowo kazała podać imię i datę urodzenia. Podałam. Data urodzenia jak każda inna, imię? - Maks. Ale co dziwne, jestem dziewczyną, lecz Maks to akurat tak jakby neutralne imię, bo czy w serialach angielskojęzycznych, czy z innych źródeł, imię Maks nosili mężczyźni i też czasem kobiety. Moje imię jest istotne dla historii.

Sympatyczna pani wróżka z telewizji chyba zbytnio nie wsłuchała się w mój głos, gdyż  zwracała się do mnie '"Panie Maksymilianie''. Byłam trochę zszokowana, lecz chyba ją rozumiem, bo typowego kobiecego głosu to chyba nie mam. Ale nie nazwałabym go męskim. Poprosiłam pomimo wszystkiego o poradę o zdrowie, coś w typie - jak z moim zdrowiem, czy uda mi się wyzdrowieć przed wyjazdem na wakacje, zaznaczyłam jej, że mam zapalenie pęcherza. I z niecierpliwością czekałam na wróżbę. No i ją dostałam...

Mam prawdopodobnie poważne problemy z prostatą.

#04eX9

Będzie obrzydliwe.

Nie wiem, czy białe garnitury są modne czy nie, wiem natomiast, że mojej żonie bardzo się podobam w takim garniaku, więc w nim chodzę i w dupie mam opinię innych ludzi i dyktatorów mody. Taki garnitur ma tylko jedną wadę - cholernie ciężko utrzymać go w dobrej formie. Jakiekolwiek otarcie czy dotknięcie spoconą dłonią zostawia plamę.
A teraz najgorsze.
Jechaliśmy z żoną autostradą jeszcze niezupełnie skończoną, w związku z czym na MOP-ie były toi toie. Wiadomo, jak ludzie traktują takie przybytki, ale ja musiałem z jednego z nich skorzystać. Oczywiście w środku rozpacz, wszystko brudne, a ja na biało. Postanowiłem zrobić to na kucaka, stojąc na desce...
Zrobiłem tak pierwszy i ostatni raz, bo wpadłem do środka.

Tak, było wypełnione po brzegi i nie, nie było bieżącej wody na MOP-ie. Najgorszy był spacer z kibelka do samochodu i spojrzenia ludzi. Mina żony też była bezcenna.

#bhXQJ

Zakochałem się w Marcie od pierwszego wejrzenia. Spotkaliśmy się dwa razy i już zostaliśmy parą! Przeżyłem z nią wspaniałe tygodnie i byłem w siódmym niebie, kiedy Marta mówiła, że mnie kocha.

Dziś wiem, że to wszystko było kłamstwem. Wyobraźcie sobie, że ona… była ze mną tylko dla kasy. Nie widziałem tego wcześniej, było to dla mnie naturalne, że stawiam jej obiad czy kino. Kiedy mogłem sprawić jej przyjemność kupując coś w galerii handlowej, nie myślałem o wydanej kasie, tylko napawałem się uśmiechem mojej dziewczyny. Jednym słowem, miałem klapki na oczach i nie widziałem, że moja (teraz już była) dziewczyna wykorzystuje mnie finansowo.

Otrzeźwiałem wczoraj, kiedy bez słowa wytłumaczenia oznajmiła, że nie chce już ze mną być. Powiedziała, że ma u siebie mojego laptopa i aparat, ale nie będzie mi oddawać, bo przecież stać mnie na nowy sprzęt, a u niej krucho z kasą. Dała mi jeszcze na koniec do zrozumienia, że trzymała ją przy mnie moja karta kredytowa.

Jestem załamany, nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze zaufam kobiecie. Jak można być tak podłym i interesownym człowiekiem?
Dodaj anonimowe wyznanie