#jZp2g
#VW3mv
Brat wynajmował kawalerkę, prowadził hulaszczy tryb życia - alkohol, narkotyki... Jak zobaczyłam, że przestaje nad tym panować, zgłosiłam rodzicom, że dzieje się z nim niedobrze. Próbowali mu pomóc, ale wszelką pomoc odrzucał, tylko z jednej korzystał bez ograniczeń... z pomocy finansowej. Próbowałam tłumaczyć rodzicom, aby tego nie robili, bo on nigdy nie wyjdzie na ludzi, jak będzie wiedział, że zawsze będzie miał tyłek uratowany, że cokolwiek by zrobił, to uzyska pomoc. W końcu zmądrzeli i przestali go finansować. I się zaczęło... szantaże, wyzwiska. Chłopak nadawał się na leczenie odwykowe w trybie pilnym, no ale nasz kraj taki piękny i jeżeli pacjent nie chce się leczyć, to go nie będą leczyć. A jak wiadomo, chory, uzależniony człowiek nie widzi w sobie problemu.
Czasami brat pojawia się w domu, ostatnio wynosi z niego różne przedmioty w celu sprzedaży w lombardzie. Zaczęłam bać się go wpuszczać do domu, bo nie wiadomo co mu przyjdzie do głowy... Przykre, że kiedyś to był normalny chłopak, a teraz patrzę na niego jak na robaka, który wyniszcza psychicznie cała rodzinę...
"no ale nasz kraj taki piękny i jeżeli pacjent nie chce się leczyć, to go nie będą leczyć" - a jak chcesz leczyć kogoś, kto tego nie chce? Siłą? Jeśli masz pretensje do innych, to może sama wyleczysz człowieka, który jest temu przeciwny?
#DunVF
Tutaj dodam, że rodzice owej koleżanki to cudowni ludzie, każdemu pomagają, choć sami nie mają dużo pieniędzy. Całe życie ciężko pracowali, żeby zapewnić siódemce (!) swoich dzieci dobre życie.
Nie wiem, czy to co faktycznie powiedział ksiądz jest powszechnie nauczane w Kościele, ale od tamtego zdarzenia bardziej sceptycznie podchodzę do tematu wiary. Nie znaczy to, że nie wierzę w Boga, ale mam mniejszy szacunek do księży. Wiem, że wielu jest dobrych księży z powołania, ale niektórzy po prostu zachowują się jak fanatycy. Na koniec nadal w sumie nie rozumiem, dlaczego ludzie rodzą się niepełnosprawni, skoro Bóg jest miłosierny i tak bardzo wszystkich „kocha”...
Gdyby się uprzeć to ja też jestem niepełnosprawna, bo mam lekki autyzm. Czy traktuję to jak karę? Raczej nie. Owszem, moje życie jest trudniejsze na pewnych płaszczyznach, ale dostrzegam rzeczy, których inni nie widzą. Może z innymi niepełnosprawnościami jest podobnie.
#Tjm5Y
Dostałam okresu bardzo, bardzo wcześnie, wtedy kiedy jeszcze moje czytanie kulało, a ja nie wiedziałam, że coś takiego istnieje, byłam pewna, że ciężko choruję, zwłaszcza że od początku mam silne bóle okresowe. Przeraziłam się nie na żarty, kilka pierwszych godzin ukrywałam się w swoim pokoju, aż w końcu pod wieczór postanowiłam przyznać się mamie, że krwawię. Dostałam do ręki paczkę podpasek i zostałam jeszcze ofukana, że zauważyłam, że krwawię, a nie włożyłam do majtek papieru toaletowego i teraz majtki są zniszczone. Żadnych tłumaczeń. Żadnego pocieszenia, nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje i że tak powinno być. Żadnego tłumaczenia, jak używać podpasek. Z tego względu non stop mocowałam je źle, za słabo, przesunięte do dołu. Nie wiedziałam też, że powinnam je zmieniać, jak często. Zwykle robiłam to już, gdy podpaska się przelewała. Przez to pierwsze kilka okresów, zachowując się jak zwyczajne dziecko, wychodziłam do szkoły lub na podwórko, wracając pod wieczór i zupełnie zapominając, że istnieje coś takiego jak okres, że właśnie go mam i że cały dół spodni mam w wielkiej plamie krwi. Nie wiedziałam, co ile okres się pojawia, dlatego na początku w ogóle nie zabezpieczałam się w odpowiednie dni podpaską, na wypadek gdyby okres zaczął się w szkole, a zwykle nawet nie zauważałam, że się zaczął.
Ten akapit o kąpaniu raz w tygodniu też nie wstawiłam bez powodu. Nikt nie raczył mi wytłumaczyć, że skoro krwawię, powinnam myć się częściej. Tak, dobrze rozumiecie. Kilka dni bez mycia, na zbyt rzadko zmienianych podpaskach. Wolę nie myśleć, jak wtedy musiałam pachnieć, już pomijając, jak cierpiałam, gdy zaczęły mi się robić tragiczne odparzenia. A ja wtedy nie wiedziałam, że to nie jest normalne.
Z powodu młodego wieku i zaburzeń hormonalnych miałam częste kłopoty z regularnością i długością miesiączki. Jak mało wiedziałam na temat, jak wygląda ta część kobiecego życia, niech świadczy fakt, że nie widziałam nic dziwnego w tym, że okres trwa nieprzerwanie ponad dwa tygodnie – pewnego dnia wspomniałam o tym przy mamie, przez co wylądowałam w szpitalu na kolejne dwa tygodnie, łykając tabletki, które miały pomóc mi w zatrzymaniu okresu, dość długo bez efektu.
Ogromnie żałuję, że pierwsze wzmianki o tym, czym jest okres, pojawiły się w szkole dopiero kilka lat po tym, jak zaczęłam miesiączkować.
Współczuję, ani pieniędzy ani miłości. A potem ludzie pokroju rodziców autorki uważają się za bohaterów, bo dziecko zrobili xD
#o9bje
Moja mama ma dwie siostry i brata, a tata to jedynak, który wcześnie stracił rodziców.
W rodzinie od mojej mamy mamy zwyczaj, że organizuje się dużą wigilię, są ciotki i wujek z rodzinami. U jednej z ciotek obiad w pierwszy dzień świąt, u drugiej obiad w drugi dzień i oczywiście z całą rodziną. Mój tata uwielbiał takie święta, ale on nic nie robił w kuchni. Ja jako dziecko również kochałam zabawy z kuzynami, lepienie bałwana i sernik jednej z cioć, ale z czasem dorastania, gdy musiałam zacząć pomagać mamie w generalnych porządkach i w kuchni, to znienawidziłam święta. Do tego moja mama zawsze wszystko krytykuje – sałatka za grubo pokrojona, choinka źle ubrana, „czy jesteś ślepa, ta bombka tam wygląda okropnie”. I tak co roku – harówka w kuchni i przy sprzątaniu. W inne dni moja mama to złota kobieta, ale okres przedświąteczny to zawsze był dla mnie okres nerwów i płaczu.
Obecne świata spędziłam sama przy winie i duszonym dorszu, nic ponadto. Mam prawie 30 lat, a to były pierwsze święta, o których myślę, że takie mogę przeżywać co roku. Choć trochę żal mi sernika cioci.
#fRuwi
Jest dziewczyna. Piękna, inteligentna, zabawna, lekko sarkastyczna... Ideał. Chodziliśmy do tej samej podstawówki, gimbazy i liceum, więc znajomość od dawna. Podoba mi się mniej więcej od piątej klasy podstawówki, ale nie jestem jakoś specjalnie śmiały, więc miałem tylko ciche nadzieje.
W gimnazjum nawiązaliśmy lepszy kontakt, a sytuację polepszył fakt, że wybraliśmy tę samą szkołę wyższą. I właśnie zaczyna się historia właściwa.
Wigilia klasowa, każdy z opłatkiem w ręku, życzenia i te sprawy. I w końcu przede mną stanęła ona. W życzenia miałem zamiar wpleść zaproszenie na randkę, ale ona zaczęła pierwsza. I tak oto dowiedziałem się, że nie jestem nawet w friend-zonie. Jestem najlepszym, najukochańszym, i szkoda, że niebiologicznym bratem, jakiego mogłaby sobie wymarzyć, a wieczór, na którym miała być randka, skończył się wspólną pizzą, oglądaniem "Matrixa" i doradzaniem w wyborze chłopaka.
Przesyłam pozdrowienia z bro-zonu.
Biedna dziewczyna myśli, że ma przyjaciela.
Tylko od Ciebie zależy jak długo jeszcze pozostaniesz beta-orbiterem. Powodzenia.
#7IqTp
3 lata temu dostałam okropnych bóli neuropatycznych (prawdopodobnie jako powikłanie po szczepionce na covid). Mój świat się zawalił, musiałam wziąć urlop na stomatologii, leżałam w domu i cierpiałam. Nic nie dawało mi ulgi, a próby diagnozy kończyły się na niczym. Oczywiście z racji siedzenia w domu miałam sporo czasu, który poświęcałam na przeglądanie internetu, jakichś forów o chorobach. W ten sposób udało mi się trafić na kanał na discordzie, gdzie byli różni chorujący ludzie z całego świata, taka grupa wsparcia. Większość z nich mimo różnych trudności i narzekań dobrze radziła sobie ze swoimi problemami. No właśnie - większość. Oprócz mnie był tam pewien mężczyzna z Hiszpanii z podrażnionym nerwem sromowym. Coś co u większości ludzi unerwia genitalia i umożliwia przeżywanie seksualnej ekstazy, jemu zniszczyło życie. Dźgania jakby ktoś wbijał w krocze noże, przypalanie. Szybko złapałam z nim kontakt i przenieśliśmy się na priv. Użalaliśmy się oboje na swój los, on miał okresy w których znikał, potem wracał i dowiadywałam się, że np próbował się powiesić albo zatruć lekami. Rozumiałam to, sama miałam epizod psychozy, gdzie prawie rozkwasiłam sobie mózg na betonie. Prawie, bo mama mnie próbowała łapać i spadłam na nogi. Krótko po tych wydarzeniach byłam rozżalona na życie, dlatego zainteresowałam się mocno antynatalizmem, przyjaciel pisał do mnie co jakiś czas, narzekał jak bardzo cierpi, jak mu jest ciężko, ze przeżywa tortury. Krótko przed moim wypadkiem udało mi się odnaleźć w internecie forum dla samobójców, gdzie jest opisana procedura łatwodostępnego sposobu odebrania sobie życia. W dużym skrócie - leżysz sobie chwilę z szybko bijącym sercem i zasypiasz (nie trzeba wydawać krocie na Dignitasy, jakieś pozwolenia, transport, dosłownie za 30 zł dostajesz sobie bilet na tamten świat i wszystkie Twoje problemy znikają). Jeśli nikt cię nie znajdzie do 2 godzin, przenosisz się bezboleśnie na łono Abrahama. No i kiedyś się z nim tym podzieliłam, bo naprawdę było mi żal, że ja jakoś funkcjonuję, a on tkwi w takiej matni. Oczywiście był mi naprawdę wdzięczny. Napisał, że czuje ulgę, że to ma, że czuje się bezpieczniej. Zajęłam się swoim życiem.
Wyobraźcie sobie, że siedzicie sobie pewnego dnia ze znajomymi z uczelni, oni na coś narzekają i dostajecie wiadomość, gdzie wasz cierpiący przyjaciel pyta czy kolor trucizny, która sobie kupił świadczy o wysokiej jakości. Kazałam mu przejrzeć sobie wątki na forum, uświadomiłam sobie, że chyba ciągle tam siedział od kiedy mu podałam jego istnienie.
Z pamiętnika ascetki, mistyczki dewitalizacji chodzącej po ziemi w białej szacie i niezrozumianej przez przyziemnych ludzi. Z najcięższymi lekcjami do przerobienia (wyrzuty sumienia za podanie komuś sposobu na bezbolesną śmierć).
Kojarzysz mi się z Charonem, który przewiózł duszę przez Styks na tamten świat.
#eFAt7
W sobotę któryś z gospodarzy, który miał traktor z kabiną, zorganizował dla dzieciaków kulig. Na długiej linie za traktorem przywiązane były jedne sanie, takie duże, które mieściły czworo dorosłych, za nimi na sznurkach, powrozach lub tym co kto miał doczepiały się dzieciaki z małymi sankami.
Pobiegłem za pozwoleniem rodziców i złapałem „kuligowego stopa”, opatulony od stóp do głów w najcieplejsze ubrania jakie miałem, przypiąłem swoje sanki jako ostatni.
Po około 30 minutach kierowca postanowił wjechać w leśną drogę, by zawrócić w znanym mi bardzo dobrze miejscu wokół kapliczki na polanie. Byłem już wtedy mocno zmarznięty i cieszyłem się na myśl o powrocie do domu. Na zakręcie straciłem jednak czujność, nie podparłem się nogą i wjechałem w ogromną zaspę. Sznurek się zerwał, a kulig... pojechał dalej. Ocknąłem się chwilę później, widziałem, jak w oddali niknie już traktor i kulig. Próbowałem wydostać się z zaspy, ale była o wiele głębsza i wyższa niż ja cały. Bolały mnie plecy oraz nogi, ale pomału wygramoliłem się z zaspy. Gdy próbowałem wstać i zrobić pierwszy krok, upadłem i zobaczyłem, że prawa stopa jest wygięta w bardzo dziwny sposób, poczułem wtedy też ból i pociemniało mi w oczach.
Zacząłem panikować i krzyczeć. Po kilku minutach stwierdziłem, że muszę jakoś wrócić i że w końcu ktoś się zorientuje, że mnie brakuje. Leżąc na sankach, próbowałem odpychać się zdrową nogą i rękami. Pokonałem tak kawałek, ale było mi tak bardzo zimno, że ledwie wykonywałem jakiekolwiek ruchy. Spadłem z sanek i usiadłem w poprzek drogi. Oparłem się o zaspę i poczułem, że w końcu robi mi się trochę cieplej. Chwilę później czułem, że jest mi gorąco, zdjąłem nawet czapkę i rozpiąłem kurtkę.
Następne co pamiętam, to szpital, głośne pikanie, ludzi wokół.
Tata znalazł mnie gdy byłem już nieprzytomny. Gdy zobaczył, że nie wróciłem z kuligiem, zaczęli z mamą mnie szukać, ale nikt nie zauważył, w którym momencie się zerwałem. W końcu mnie znaleźli. Zawieźli mnie do szpitala i tam spędziłem prawie miesiąc, najpierw lecząc odmrożenia, potem jeszcze zapalenie płuc. Finalnie wyszedłem z tego obronną ręką. Noga była skręcona, wszystko się zagoiło.
W linii prostej od domu dzieliły mnie może 2 kilometry.
Uważajcie zimą.
Najważniejsza lekcja jest taka ze jesli w zimie, na zewnątrz i ogolnie kiedy rozmowo WIESZ ze jest zimno i nagle robi ci sie ciepło to.. PUŁAPKA.
Nie rozbieraj się!!
Uczcie tego dzieci!
Dziś kuligi za pojazdem mechanicznym są zabronione , a jak pod Łodzią złamali zakaz i zdarzył się wypadek było o tym w ogólnopolskiej telewizji. Taka historia jak Twoja raczej już się nie wydarzy bo po pierwsze nie ma zasp , po drugie miałbyś ze sobą smartfona.
#dmIlh
Sytuacja sprzed paru dni: mieliśmy wstąpić do sklepu po kilka drobiazgów. Akurat nie było wolnych miejsc parkingowych, zostały tylko dwa wąskie gdzieś pomiędzy innymi samochodami. Wystarczyło skręcić w mało uczęszczaną uliczkę za sklepem, żeby na spokojnie zaparkować na te kilka minut i tyle, po problemie. Ale nie, pierwsze co, to zaczął rzucać bluzgami, że co to ma być, żeby nawet zaparkować się nie dało, po czym wściekły ruszył z takim impetem, że mało nie urwał zawieszenia na pobliskich progach zwalniających. Do sklepu oczywiście nie weszliśmy.
Nie zliczę, ile razy zaczynał wściekły prawie biegać po sklepie, bo nie było tego napoju albo ciastek, które akurat wtedy chciał kupić. Gdy coś mu się źle kliknie na telefonie, momentalnie jest gotowy nim rzucać, zamiast na spokojnie kliknąć jeszcze raz prawidłowo. Zdarzyło mu się nawet rzucić butelką, bo nie mógł jej zakręcić – prawie oberwał wtedy telewizor.
Jeśli rozmawiamy przez telefon, gdy on akurat jedzie samochodem, praktycznie za każdym razem wysłuchuję potoku przekleństw na innych kierowców, na pieszych, na pogodę czy to, że musi jechać do pracy. Rozumiem, każdemu zdarza się przekląć, ale przy nim naprawdę aż uszy więdną. Jest świadomy tego, że nie lubię, gdy mi się tak wydziera do telefonu, ale gdy zwracam na to uwagę, jego reakcja to zwykle: „Dobrze, mogę wcale do ciebie nie dzwonić i się nie odzywać”.
Nieraz nawet wygląda to tak, że siedzimy sobie razem, jest miło, prawie sielanka, a nagle on się zrywa i z krzykiem leci do łazienki, rzucając epitetami na prawo i lewo. Okazuje się, że to szum wentylatora tak go wkurzył i musiał natychmiast pobiec i go wyłączyć, mimo że przez ostatnie kilkadziesiąt minut nie zwracał na niego uwagi.
Do mnie bezpośrednio się tak nie zwraca, nie obraża mnie ani nic, ale to chyba głównie dlatego, że wie, że w takiej sytuacji po prostu bym wyszła i już nie wróciła – natomiast nie rozumie (albo nie chce zrozumieć), że ja nie czuję się komfortowo, gdy co kilka godzin on wybucha złością z powodu totalnych głupot. Próby rozmów na ten temat odbiera jako ataki na jego osobę i nie daje sobie nic powiedzieć na spokojnie. Coraz bardziej mnie to męczy i coraz mocniej zastanawiam się nad sensem tej relacji. Kiedy akurat nie jest zły, jest fajnie, dogadujemy się, mamy podobne poczucie humoru, ale ja coraz mniej mam ochotę na takie huśtawki nastrojów, zwłaszcza że z natury jestem osobą pogodną i bezkonfliktową i szkoda mi czasu i energii na wkurzanie się o jakieś pierdoły, na które nawet nie mam wpływu.
Specjalnie założyłam konto, żeby napisać ten komentarz. Jeśli nic z tym nie zrobisz to on się nie zmieni, będzie tylko gorzej. Jak dojdą dzieci to on będzie bluzgał też na nie, najmniejsze przewinienie dziecka będzie okraszone wulgaryzmami. Dziecko rozleje wodę - jeb, co robisz debilu, co za matoł itp. Będziesz stawać w obronie dzieci to i tobie się oberwie. Na takiego typa nie działa zwrócenie uwagi, nie działają prośby, rozmowa. Próbowałam odejść kilka razy głównie z tego powodu, ale śmiał mi się w twarz, że tego nie zrobię. Spakowałam mu walizkę i kazałam nie pokazywać się. Zagroziłam rozwodem. Przez parę dni nocował u kolegi i dopiero jak wszyscy dookoła się dowiedzieli to wtedy zrozumiał, do czego doprowadził. Wrócił, ale już na moich warunkach. Wie, że jeszcze jeden taki wybuch i wylatuje na stałe. Zastanów się czy chcesz z kimś takim być. Czy chcesz wracać zmęczona po pracy i słuchać codziennie jego wybuchów złości? Czy chcesz słuchać jak wyżywa się na waszych dzieciach ? Mój taki nie był od początku. Stał się taki z czasem, gdy już pojawiły się dzieci i droga ucieczki była już zamknięta. Gdybym wcześniej miała tą wiedzę to zostawiłabym go. Szkoda życia i zdrowia na takiego.
Jeśli ktoś wkurza się z powodu drobiazgów to znaczy, że ma w życiu spory nierozwiązany problem.
To jest temat na całkiem niezły horror o psychopatce, która najpierw podrzuca słodkie rzeczy wybrankowi swojego serca, a z czasem zaczyna się robić coraz bardziej niepokojąco.
Ja jakbym dostał kartkę z napisem "luli luli luli istoto przemiła, niechaj ci się przyśni zupa z rąk rekina" od nieznajomej osoby, to bym się naprawdę przestraszył.
Te prezenty wyglądają jakby nie był twoim crushem tylko wręcz przeciwnie i chciałabyś mu uprzykrzyć życie.
Bez urazy ale Wszystkie te prezenty są bezużyteczne i sprawiają więcej trudności niż pożytku. Co on niby ma z tym wszystkim zrobić?